Dzień próby generalnej jest jak pierwszy dzień stworzenia. Nie… nie jest jak, ale jest nim… Poprzedza go uparte milczenie martwych wód, nad którymi obojętnie unosi się wszechobecny duch, może Logos? Tych ciemnych, zastygłych w szklane fale prawdopodobieństwa płodowych wód, w których czekają wszystkie niezrealizowane możliwości, i z których zaraz wyłoni się, tylko na mgnienie, na krótką chwilę, zmienny świat w pełnej swej różnorodności… Nie to chciałem powiedzieć, ale nie wiem, jak mam to inaczej sformułować: może zmiennej różnorodności pełni lub pełni różnorodnej zmienności.
Nie, słowo ?pełnia? jest niewłaściwe. Ten świat po drugiej stronie zawsze pozostanie czymś niepełnym i niedokończonym. Jest i pozostanie na zawsze tylko karykaturalną imitacją cyrku. Lustrzanym odbiciem świateł na rozedrganej powierzchni wody żywej. Tutaj, w tym wielkim namiocie, wszystko jest przemyślane; każdy zna dobrze swoje miejsce i czas, wszystko ma swą miarę. Krew linoskoczka, który spadł z wysokości, zawsze jest prawdziwa. W świecie na zewnątrz jest zbyt wiele farby. Tam dekoracje są niedopracowane, a aktorzy nawet nie wiedzą, kiedy mają wejść na scenę, o schodzeniu już nawet nie wspominając. Brak im skromności i ciągle wchodzą w cudze role. A żadnej przy tym dobrze nie znają i rzadko kiedy rozumieją, kim są. Jeśli w cyrku wybucha śmiech, to nigdy nie jest konwenansem, ale płynie z głębi trzewi, aż bolą od tego żebra. Żongler nie pisze dysertacji o krzywiźnie toru podrzucanych piłek. On nią po prostu jest. Cyrk mocno stoi na nogach, podczas gdy świat jest nieustającą, zataczającą się jak opilec improwizacją. Gospodą, w której płynie zwietrzałe piwo i czas ? powiada stary clown Wachter.
Dodaj pierwszą recenzję “Mentalista Pinetti czyli Traktat cyrkowo-metafizyczny. Niekomutatywno-holistyczna powieść Grozy z umiarkowanym happy endem w siedmiu niekompletnych odsłonach”