Żeby móc mówić o powołaniu, trzeba założyć istnienie dwóch osób: Wołającego i wołanej. Nie można przecież powołać siebie samej. Ludzie często używają słowa ?powołanie? na oznaczenie zawodu, do którego ktoś ma szczególne zdolności i zamiłowanie; mówi się na przykład ?lekarz z powołania?, nie robiąc żadnej aluzji do Boga, po prostu dla wyrażenia postawy takiego człowieka. Ale w życiu zakonnym kluczowym założeniem jest, że istnieje wołający Bóg i że nasza decyzja wstąpienia ma sens tylko jako odpowiedź na Jego wołanie.
Dla jednych to jest oczywiste. Inni jednak wstępują do klasztoru trochę tak, jakby Boga nie było (na przykład po to, żeby sobie zapewnić opiekę na starość), albo tak, jakby Bóg owszem, był, i nawet można było coś dla Niego zrobić, i oni właśnie postanowili sobie to zrobić, nie pytając ani nie usiłując zgadnąć, czy On sam tego chce. Oczywiście motywacja może z czasem ulec zmianie, może rozwijać się, w miarę jak się rozwija życie modlitwy. Ale przypadki motywacji błędnej, przez cały czas formacji nie zmienionej, dyskwalifikują do życia zakonnego; a gdyby ktoś mimo to jakoś się przez sito przecisnął i złożył śluby wieczyste, to albo po jakimś czasie sam odejdzie, albo ryzykuje, że będzie bardzo nieszczęśliwy. Całe życie spędzone nie na swoim miejscu… Jakby foka postanowiła żyć na lądzie.
Pierwszy problem: czy to rzeczywiście Bóg mnie wezwał. Na upewnienie się o tym jest minimum kilka lat, powinno wystarczyć.
O oznakach autentycznego (lub nie) powołania będziemy nieraz mówić.
Najważniejsze na początku: założyć z góry program, że nie my będziemy dyktować Bogu swoją wolę, ale On nam. W wielkich rzeczach, jak powołanie, ale i w całkiem malutkich, codziennych.
Przyszłyśmy tu dla Niego. Jakakolwiek inna motywacja prędzej czy później rozsypie się i nie wytrzyma. Nie ma więc dla nas nic ważniejszego niż uwielbienie Boga. Ale z góry wiadomo, że nasza natura będzie się buntować. Będzie odbierać po kawałeczku to, z czego tak radośnie złożyłyśmy ofiarę jako z całości. Podstawowe ostrzeżenie: ŁATWO NIE BĘDZIE.
A trudności na ogół będą akurat nie te, których się kto spodziewał. Na przykład ktoś myślał, że najtrudniejsze będą posty, a tymczasem największym problemem w klasztorze okazali się bliźni. Bliźni w klasztorze też przecież są, i to od rana do wieczora ci sami, a nie inni w domu, inni w pracy, inni w zabawie. Albo przygotowywał się ktoś na problemy z ubóstwem, a o wiele trudniejsze okazało się posłuszeństwo. Albo odwrotnie. Zestaw trudności każdy ma swój własny. A w ten czy inny sposób okaże się w końcu, że największą trudnością jesteśmy dla siebie my sami, i tę trudność niesiemy ze sobą wszędzie.
Ale skoro przyszłyśmy dla Boga, mamy też prawo spodziewać się Jego pomocy. Co z tego, że łatwo nie będzie? Tu się łatwizny nie szuka, a już na pewno nie znajduje. Szukamy służby Bożej i ona nam wystarczy. Ludzie z zewnątrz często sobie ustawiają zakony w szereg według stopnia trudności. A to nie ma sensu. Po pierwsze, trudności są dla każdego inne; po drugie, nie one są ważne, tylko służba Boża, chwała Boża.
Może się zdarzyć, że dla kogoś rzeczywiście życie mnisze jest obiektywnie za trudne, ze względu na zdrowie, na stan nerwów itd. To jest jeden z możliwych znaków braku powołania do niego: żadna ujma, żaden dyshonor, po prostu ? w wypadku tego kogoś nie tędy droga w ramiona wspólnego Ojca. Nie jest godna zostać dla Boga ta, która nie jest gotowa odejść dla Boga, gdyby On tak zarządził; Bóg nie żąda rzeczy za trudnych. Ale poza takimi wypadkami trzeba po prostu wiedzieć, że:
Łatwo nie będzie.
Największą trudnością okaże się każda sama dla siebie.
BÓG NAS KOCHA. I to jest najważniejsze.
Dodaj pierwszą recenzję “Materiały do monastycznej formacji zakonnej w zgromadzeniach żeńskich”