Wiedza Polaków o polityce jest zdawkowa, pobieżna i zwykle nacechowana emocjami, które w ogromnej mierze nie pozwalają zgłębić mechanizmów jej działania. Dlatego tak mało obywateli naszego państwa potrafi prawidłowo odpowiedzieć na z pozoru proste pytanie: dlaczego Polska jest jednym z najważniejszych państw na geopolitycznej mapie świata? Dlaczego właśnie nasz kraj – a mówiąc bardziej precyzyjnie, obszar, na którym żyjemy – jest tak ważny na światowej szachownicy? Odpowiedź na to pytanie nie jest zadaniem prostym i wymaga wytłumaczenia, jak swoją politykę realizują najbardziej liczące się państwa świata. Dlaczego tak, a nie inaczej postępują i jaką wiedzę muszą przyswoić rządzący nimi politycy. Należy przy tym pamiętać, że słowa „przysługa”, „przyjaźń”, „lubię”, „nie lubię” w polityce międzynarodowej nie występują. Wszędzie liczą się jedynie interesy, siła lub jej brak oraz narzędzia, które mają wpływ na dobrobyt innego państwa. Kulisy polityki trafnie opisał „Żelazny Kanclerz” Niemiec i nieprzejednany wróg polskich aspiracji narodowych Otto von Bismarck, który ujął to w ten sposób: „Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi parówki i jak wyglądają kulisy polityki”. Dlatego więc nieukrywana słabość cara Aleksandra I (czyli formalnie polskiego króla Aleksandra II) do Polaków nie spowodowała większych zmian w polityce Moskwy; nie mógł również wiele pomóc pierwszy minister spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego, niewątpliwie gorący polski patriota, książę Adam Jerzy Czartoryski. Oczywiście wszystkiemu winne były rozbieżne interesy Królestwa Polskiego i imperium Romanowów. Zapewne gdyby jednak jakimś cudem Aleksander I przywrócił I RP w dawnych jej granicach, zrobiłby to kosztem Rosji. Z pewnością w niedługim czasie ów nieszczęśnik śmiertelnie zadusiłby się poduszką we własnym łożu, co nie byłoby na Kremlu ewenementem. Nie bez powodu rosyjski antycarski ruch dekabrystów powstał w latach dwudziestych XIX wieku jako odpowiedź na groźną dla Rosji propolską politykę Aleksandra I! Oczywiście żadna z ważniejszych tajnych antycarskich organizacji nie miała w planach budowy jakiegoś niepodległego państwa polskiego. Przynajmniej nic o takich śmiałych planach nie wiedzą historycy. Dla części rosyjskich rewolucjonistów Polacy byli jedynie forpocztą wrogo nastawionego Zachodu, natomiast pozostała część uważała, że Polacy powinni im pomóc obalić cara, aby potem wspólnie budować jedno państwo. Na przykład dekabryści nie wyobrażali sobie utraty ziem ukraińskich czy litewsko-białoruskich, które uznawali za rdzennie rosyjskie. Rosjanie chcieli, aby Polacy stali się po prostu Rosjanami, wyzbywając się katolicyzmu (kojarzonego z wpływami Zachodu), tradycji szlacheckiej, najlepiej też, aby wymazali również pamięć, kiedy ich kraj należał do najpotężniejszych na świecie. Oczywiście nie wynikało to z kwestii natury moralnej, ale przede wszystkim geopolitycznej, bez ziem zabranych I RP Rosjanie nie mieli większego wpływu na pozostałą część Europy. Polska w planach rosyjskich rewolucjonistów miała być tylko jakimś księstwem na zachodzie imperium w granicach Królestwa Polskiego lub Księstwa Warszawskiego. Podobnie jak obecnie wokół Putina, tak wokół każdego cara istniała imperialna elita, która pilnowała, aby szalony książę Konstanty Pawłowicz Romanow, choć starszy od Mikołaja, nie rządził krajem i dalej bawił się w wojsko i wyżywał na oficerach w prowincjonalnej już wtedy Warszawie. Nawet wyjątkowo krwawa I wojna światowa odbyła się niejako w rodzinie: cesarz niemiecki, król Wielkiej Brytanii i rosyjski car byli spokrewnieni i prywatnie zapewne bardzo się lubili. Wychowany w kulturze angielskiej niemiecki cesarz Wilhelm II był wnukiem królowej Wiktorii, a Imperium Brytyjskie uważał za niedościgły wzór. Otrzymał nawet od Anglików stopień admirała Royal Navy. Wilhelm II znał się również doskonale z rosyjskim carem Mikołajem II, a wspólne wspomnienia z młodości pozwoliły im na ożywioną przyjacielską korespondencję, Wilhelm był również ojcem chrzestnym jedynego syna cara, następcy tronu – Aleksego.
W 1905 roku, kiedy to liczna rosyjska Flota Bałtycka ruszyła na wojnę z Japonią, jedynie niemiecki cesarz udostępnił zaopatrzenie dla okrętów w swoich afrykańskich koloniach, Brytyjczycy odmówili nawet zgody na przepłynięcie przez Kanał Sueski. Powodem takiej decyzji ze strony angielskiego króla Edwarda VII, wuja Wilhelma II, były wspólne interesy z imperialną Japonią na Dalekim Wschodzie i osłabienie pozycji Rosji.
Wyjątkowo krwawa I wojna nie wybuchła więc dlatego, że kajzer był szaleńcem czy idiotą, ale z tego powodu, że Niemcy, aby dalej rosnąć, musiały wywalczyć sobie nieco więcej miejsca na najważniejszych szlakach handlowych i rynkach, a to godziło w żywotne interesy i hegemonię Wielkiej Brytanii. Jak to ujął nieco filozoficznie Wilhelm II: chodziło o zapewnienie Niemcom „miejsca pod słońcem”.
Potęga Berlina na kontynencie europejskim niebezpiecznie urosła po pokonaniu Austrii pod Sadową w 1866 roku, a następnie Francji w 1871 roku. Kanclerz Bismarck jednak uspokajał wtedy podenerwowanych sąsiadów, że Niemcy są już mocarstwem „nasyconym”. Czy aby na pewno? W latach 1890-1913 Niemcy potroiły swój eksport, zagrażając tym samym pozycji Londynu. Pod koniec wieku grossadmiral Alfred von Tirpitz rozpoczął forsowną (2-3 proc. PKB w skali roku) budowę floty wojennej, która miała rzucić wyzwanie najpotężniejszej na świecie flocie brytyjskiej. Tuż przed wybuchem I wojny kajzer miał już do dyspozycji drugą na świecie armadę i to pod pewnymi względami nowocześniejszą od brytyjskiej . W 1905 roku cesarz niemiecki, odwiedzając Maroko, mocno naruszył interesy Paryża, obiecując sułtanowi ochronę przed francuską interwencją. W tym samym roku Niemcy wymusiły dymisję francuskiego ministra Théophile’a Delcasségo tylko dlatego, że wydawał się zbyt antyniemiecki. Kiedy w 1911 roku w rejonie Fezu wybuchło powstanie, Francuzi zdecydowali się na interwencję militarną i niewiele dni później wkroczyli do Rabatu, likwidując tym samym państwo marokańskie. Reakcja Niemiec była natychmiastowa – 1 lipca do portu w Agadirze wpłynęła kanonierka „Pantera”, a na wodach marokańskich pojawił się krążownik „Berlin”. Dyplomacja niemiecka zaczęła wysyłać pod adresem Paryża otwarte groźby. Paryż, pewny wsparcia ze strony Wielkiej Brytanii, nie reagował. Do kolejnego zaostrzenia stosunków międzynarodowych doszło z powodu wywiadu, jakiego udzielił cesarz niemiecki, który oświadczył: „Po kolejnej wojnie, kiedy Wielka Brytania z pewnością zostanie pokonana, Niemcy zadowolą się Egiptem”. W interesy brytyjskie miała również uderzyć gigantyczna inwestycja transportowa, której zadaniem było rozerwanie szczelnego morskiego kordonu. Berlin planował połączenie kolejowe, które miało rozpoczynać się w Hamburgu, a kończyć w Bagdadzie (przez Drezno, Wiedeń, Belgrad, Sofię, Konstantynopol i Aleppo) . Planowana trasa mogła uniezależnić niemiecki handel od morza, czyli godziła w hegemonię brytyjską, ponieważ poprzez Gibraltar i egipski Suez Wielka Brytania kontrolowała cały handel przebiegający przez Morze Śródziemne. Berlin wysyłał w ten sposób bardzo czytelny sygnał, jakie są jego aspiracje.
Brytyjczycy zdawali sobie również sprawę z tego, że kiedyś biedna i zacofana niemiecka gospodarka, dzięki protekcjonizmowi, pod koniec wieku stała się silniejsza i bardziej konkurencyjna od brytyjskiej. (Niemcy nie byli tutaj jacyś wyjątkowi, podobny model ochrony własnego rynku wybrali również Amerykanie – już w 1930 roku dzięki senackiej ustawie Smoot-Hawley Act cła wzrosły do wysokości 50-60 proc. Te horrendalne cła zostały utrzymane przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta w programie reform ekonomiczno-społecznych znanym pod nawą New Deal). W takim układzie – bez względu na koligacje rodzinne – starcie hegemona i pretendenta do hegemonii było nieuniknione. Jeszcze w XIX wieku Brytyjczycy obawiali się przede wszystkim Rosjan, których kierunek ekspansji zawsze był wyznaczany zdobyczami terytorialnymi. Na przykład wojna krymska 1853-1856 była konfliktem, którego celem było uniemożliwienie Rosji zdominowania Turcji, Bosforu, Dardaneli i wejścia ze swoimi wpływami do ujścia Dunaju i na Morze Śródziemne, przez które przebiegał szlak najbardziej żywotny dla interesów Londynu. Nie bez powodu niepodległość Turcji gwarantowała najpierw flota brytyjska, a potem amerykańska. Wojna krymska po raz pierwszy w tak znaczący sposób pokazała również wpływ techniki na działania wojenne. Nowe karabiny i kule pozwalały na skuteczny ostrzał już przy 300 metrach odległości (to o 200 m więcej niż rosyjskie), francuskie i brytyjskie okręty parowe zaś pozwoliły na szybki transport wojsk, w użyciu pojawił się również telegraf. Przewaga techniczna, logistyczna i wywiadowcza zadecydowała również o zwycięstwie Prusaków nad Francuzami w 1871 roku. Była to ostatnia przeszkoda na drodze do opanowania przez Niemcy kontynentu. Armaty koncernu stalowego Kruppa potrafiły strzelać zdecydowanie precyzyjniej i co najważniejsze – dwa razy częściej niż armaty francuskie. Niemcy dosłownie zdziesiątkowali Francuzów celnym ogniem swoich baterii. Wzięty do niewoli francuski cesarz w rozmowie z królem Prus Wilhelmem I gorzko to komentował: „Gratuluję panu armii, a przede wszystkim artylerii”. Należy przy tym dodać, że Niemcy doskonale wiedzieli o swojej przewadze i Bismarck celowo wojnę sprowokował, miał bowiem pewność, że Francuzi nie mają w niej większych szans. Co ciekawe, Krupp proponował wcześniej sprzedaż nowoczesnych armat Paryżowi, ale generałowie francuscy odrzucili ten pomysł. Wilhelm I tuż po wygranej wojnie z Francją i utworzeniu II Rzeszy w dowód wdzięczności zaoferował Kruppowi tytuł szlachecki (ten jednak odrzucił tę propozycję) i intratne kontrakty. Berlin wprowadził również cła zaporowe i ochronę Kruppa przed zagraniczną konkurencją (głównie z USA i Wielkiej Brytanii). Ogólnie Niemcy bardzo dbali, aby najbardziej perspektywiczne gałęzie przemysłu były chronione przed zagraniczną konkurencją, na tym głównie polegała tajemnica ich szybkiego uprzemysłowienia. Niemcy również jako jedni z pierwszych odkryli, jakie korzyści może przynieść współpraca firm i uczelni technicznych. Drugim równie ważnym powodem pruskiego zwycięstwa był bardzo sprawny wywiad.
Dodaj pierwszą recenzję “Geopolityka. Polska w grze mocarstw”